pana Jakuba Mateja (ciekawe kto to jest) rozważania nad "Pierwszym prawem magii" Goodkinda
Witam
To moje drugie podejscie do Goodkinda.
Po raz pierwszy probowalem okolo rok temu i rzucilem ksiazke w kat po dwustu
stronach zniesmaczony plagiatorskimi zapedami autora. Mijaly miesiace, a w
tym czasie moja towarzyszka zycia skompletowala caly cykl, oczywiscie
zachwycajac sie kazdym kolejnym tomem i namawiajac mnie bym jednak
sprobowal. No coz, przyznaje, ze od pewnego czasu ilekroc odkladalem na
polke kolejna przeczytana ksiazke ten harmonijny szereg ksiazek Goodkinda
przyciagal moj wzrok i myslalem sobie: "A moze to jednak nie jest takie zle?
Moze bylem przewrazliwony? Trzeba by sprobowac".
Sprobowalem, przebrnalem i obiecuje sobie solennie: nigdy, przenigdy, chocby
zniszczono wszystkie inne ksiazki na swiecie, nie siegne po kolejny tom.
Nie bede pisal o tresci, bo widze ze w zbiorku przeczytanych juz ktos ta
ksiazke zrecenzowal. Napisze wylacznie o osobistych odczuciach.
Istnieja rozne odmiany fantasy. Mamy epic-fantasy, mamy dark-fantasy itd.
Terry Goodkind to istny mistrz Harlequin-fantasy, swoistej odmiany, w ktorej
bohaterowie przede wszystkim placza
W celach statystycznych sciagnalem
e-booka i zrobilem podsumowanie. Slowo "plakac" wystepuje w tekscie 91 razy,
w tym trzydziesci pare w odniesieniu do glownego bohatera - Richarda.
Powiesciowy czarodziej Zedd jak nie czaruje, to takze glownie placze. O
dziwo glowna postac kobieca placze tylko pare razy.
Moze to brzmi smiesznie, ale czytajac te powiesc ma sie tego po prostu
dosyc. Nastepuje cos strasznego - wiadomo: beda plakac. I wciaz od nowa i od
nowa.
Relacje miedzy dwojgiem glownych bohaterow sa przerazliwie plytkie i
wszystko sprowadza sie do wielokroc powtarzanej formulki:
- Przepraszam Kahlan, nie powinienem byl...
- Nie Richard, to ja cie przepraszam, to moja wina...
- Nie Kahlan, moja, tylko moja, wybaczysz mi?
- To ty mi wybacz Richard, prosze, prosze...
itd, itd,
Milosc, ach milosc, doprawdy wielka ma moc w tej powiesci.
Ktos powie: no i co z tego, skoro autor zawarl w ksiazce tyle fajnych
pomyslow. A to z tego, ze wszystkie jego pomysly sa bezczelnie zerzniete od
innych autorow, glownie od Roberta Jordana, w nieco mniejszym stopniu od
Terrego Brooksa i od paru innych. Magiczny dar Kahlan to bodajby jedyny
oryginalny (czy naprawde tak oryginalny?) pomysl autorski Goodkinda. Za tak
bezwstydne podkradanie pomyslow powinno sie tego czlowieka ukrac dozywotnim
zakazem publikowania.
Na koniec rzecz raczej smieszna: akcja toczy sie oczywiscie w wielkim
swiecie, na ktory skladaja sie trzy krainy, a co najmniej na jedna z nich
sklada sie z kolei cale mnostwo ksiestewek; mozna by pomyslec, ze to obszar
conajmniej tolkienowskiego Srodziemia. Zle moce rzecz jasna daza do
zawladniecia calym swiatem (w domysle: rzeczonymi trzema krainami). A tu pod
koniec okazuje sie, ze aby przebyc te rozlegle terytoria, te panstwa i
ksiestwa, te gorskie lancuchy, pustynie i lasy wystarczy raptem ok dwa
tygodni konnej jazdy. I oto wlasnie caly Goodkind.
Odradzam, chyba ze ktos chce sie pobawic w gre "Od kogo Goodkind co
zerznal?" albo pozgadywac kto sie rozplacze nastepny i z jakiego powodu?
Jakub M.