Co zaszkodziło?
Wiele lat temu pojechaliśmy na turniej do Czech. Była to jakaś niewielka miejscowość wysoko w górach, turniej handikapowy, od piątkowego wieczoru, do niedzielnego popołudnia. Historia dzieje się jakoś późną jesienią, albo bardzo wczesną wiosną. Zamiast obrzydliwej pluchy wiosenno-jesiennej zastaliśmy na miejscu piękną, zimową pogodę, z lekko ujemną temperaturą.
Spaliśmy w typowym czeskim "ubytovani" - coś w rodzaju taniej, turystycznej noclegowni. W tym wypadku był to drewniany barak, piętrowe łóżka, zima woda w kranach. Cała ta przyjemność wysoko, na stromym zboczu nad miasteczkiem. Jedyna droga z miasteczka wiła się stromą serpentyną, dojść można było jedynie pieszo.
W niedzielę rano, po skromnych ablucjach (zimna woda) wyszedłem na zewnątrz na papierosa. Słoneczko świeciło, bielutki śnieg aż raził w oczy, leżące daleko w dole miasteczko jeszcze spało. Po chwili dołączył do mnie J. tylko w bamboszkach i spodniach pidżamy.
- Poczułem dymka i musiałem wyjść zapalić - wyjaśnił na moje zdziwione spojrzenie.
Jeszcze chwilę paliliśmy razem i rozmawialiśmy o tym, jak łatwo byłoby stąd zjechać na dół na śniegu - do samego miasta - zamiast długo iść naokoło drogą.
Zostawiłem trzęsącego się z zimna J. i poszedłem pakować swoje rzeczy. Wkrótce potem wyszliśmy. Razem, całą grupą.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy mniej więcej w połowie drogi na dół spotkaliśmy truchtającego pod górkę J. Z bamboszkami pod pachą, z podwiniętymi wyżej kolan spodniami pidżamy :). Okazało się, że niechcąco sprawdził praktycznie nasze teoretyczne rozważania i zjechał na tyłku do miasteczka. Próby podejścia na skróty, tą samą drogą po oblodzonym i zaśnieżonym zboczu się nie udały i nadrabiając miną J. musiał udawać twardziela uprawiającego jogging na bosaka :).
J. przegrał obydwie niedzielne rundy.
Nie wiadomo co mu zaszkodziło - poranny papieros, czy zimowy jogging
.