Menu
Nauka
Artykuły
Szukaj
Archiwum IAG
|
Anegdoty z życia wzięte o GoAkademia i jej strona - pytania, problemy, komunikaty
Idź do strony Poprzedni 1, 2, 3 Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
janek Honte
Dołączył(a): kwiet 25, 2003 Wiadomości: 37 Skąd jesteś: Wodzisław Śląski
|
Nadesłano: Pn lut 16, 2004 1:16 pm Temat wiadomości: |
|
Czarno - białe sny.
Czy miewacie czarno - białe sny ?
To znaczy, mogą być kolorowe, ale jeżeli wiążą się z Go, to są przecież przede wszystkim czarno - białe.
Mnie się to zdarza od czasu do czasu. Nie zawsze pamiętam dokładnie co mi się śniło, ale zazwyczaj są to sny bardzo przyjemne. Budzę się odprężony, pozytywnie nastawiony do świata i ludzi.
Kiedyś jednak...
Historia, którą opowiem zaczęła się na tym samym turnieju, na którym Janusz Kraszek wygrał kilka butelek pilznera od V.N. i wiąże się również z tą osobą. W tym właśnie Katowickim Go Meetingu po raz pierwszy eksperymentalnie wprowadzono gry równe dla graczy od 1 kyu wzwyż. W jednej z rund los zetknął mnie z V.N. Grałem czarnymi. Po kilkunastu ruchach poczułem niepokój. Coś dziwnego się działo na planszy. Myślę, że każdy bardziej doświadczony goista, a dziś wszyscy miłośnicy "Hikaru no Go" szybko by się zorientowali, że mój przeciwnik gra "mannen-Go". Ja byłem wtedy młodym, bardzo krótko grającym i niedoświadczonym zawodnikiem. Symetryczne powtarzanie moich ruchów przez V.N. całkowicie mnie zaskoczyło i w pierwszym momencie wydawało mi się nie do złamania. Grę wprawdzie wygrałem, ale sposoby łamania mannen-Go na długo stały się moją obsesją.
Kilka miesięcy później, jak to niestety na uczelni bywa, zbliżała się sesja egzaminacyjna. Dość niespodziewanie dla samego siebie zdecydowałem się zdawać kwanty w zerówce. W wieczór przedegzaminacyjny z mocnym postanowieniem przynajmniej przejrzenia wykładów zasiadłem do nauki. Nagle do pokoju wpadł Jurek M. :
"Słuchaj, jedziemy na turniej do Pragi ? Na początku lutego, super impreza ! "
Zaczęliśmy rozmawiać o turniejach, o potencjalnych przeciwnikach, o V.N., o mannen-Go. Wykłady poszły w kąt, rozegraliśmy kilka partii. Nad ranem poszedłem spać.
Jeszcze nie przyłożyłem głowy do poduszki, a znowu grałem partię Go. Tylko była to bardzo dziwna partia. Ogromna plansza na rozległej, szerokiej równinie. Plansza po horyzont. Białe i czarne kamienie - ogromne i ciężkie, betonowe. Słońce prażyło. Mój przeciwnik - a jakże, V.N. - położył pierwszy kamień na planszy. Złapałem swój kamień pod pachę i pobiegłem zobaczyć, gdzie zagrał. Tengen! Do narożnika było daleko, przybiegłem zdyszny, wykonałem swój ruch i widzę, że V.N. gdziś na horyzoncie przez lunetkę patrzy gdzie ja zagrałem, potem spokojnie kładzie swój kamień. Z następnym kamienim pod pachą pobiegłem zobaczyć, gdzie zagrał...
Gra się toczy dalej, ja biegam, coraz bardziej zgrzany, zmęczony, potem już ledwo nogami powłóczę... V.N. spaceruje sobie po planszy, rozluźniony, zimne piwko popija, przez lunetkę popatruje na moje zagrania...
Zorientowałem się! Tengen nie wiadomo dlaczego oznaczony był tyczką z chorągiewką, a V.N. miał lunetkę geodezyjną. Nie musiał biegać, przyglądać się moim ruchom, grał MANNEN - GO !
Na szczęście gry nie dokończyliśmy, budzik przerwał ten koszmar. Z łóżka wstałem skrajnie wycieńczony. Z obolałym grzbietem, z zesztywniałymi ze zmęczenia rękami i nogami powlokłem się na egzamin...
W Pradze w pierwszej rundzie grałem z V.N., znowu czarnymi. Graliśmy bardzo krótko. W pierwszych dwóch joseki granych równocześnie w przeciwległych narożnikach ustawiły się shicho... Dziwnym zbiegiem okoliczności - zbiegały się w tym samym punkcie, a ja grałem pierwszy. Cóż, sposobów łamania mannen - Go jest wiele.
|
|
Powróć na górę |
|
|
kaisuj Hazama tobi
Dołączył(a): sierp 28, 2003 Wiadomości: 282 Skąd jesteś: Lublin
|
Nadesłano: Pn lut 16, 2004 1:49 pm Temat wiadomości: |
|
Ja dzis mialem smieszny sen zwiazany z go. Snilo mi sie, ze bylem u swojej dziewczyny, ktora zrobila jakies przyjecie, o czym wczesniej nie wiedzialem. Po wejsciu do domu spojrzalem na liste zaproszonych osob i od razu rzucily mi sie w oczy dwa nazwiska: Jan Lubos i Ola Lubos. Niemozliwe - pomyslalem i spokojnie wszedlem do salonu, gdzie siedzieli zgromadzeni goscie. Patrze, a na srodku pokoju stoi moj goban (ktory zostawilem u dziewczyny kilka dni wczesniej), a w okol niego goscie. Przecieram oczy i nie moge uwierzyc. Przeciez to Jan Lubos! Podekscytowany siadam przy gobanie. Pomagam zebrac kamienie po skonczonej grze i w duchu licze na to, ze bedzie mi dane zagrac. Ale przeciez on mnie nie zna i nawet nie wie, ze umiem grac (reszta zebranych nawet nie zna zasad). Jan proponuje Oli gre. Nie wiem czy bylo niggiri, ale Jan gra czarnymi. W pierwszej chwili czuje rozczarowanie, ze to nie ja gram, ale chwile pozniej siadam obok i z satysfakcja obserwuje gre. Poza tym widze, ze wszyscy dookola patrza sie jak bydlo, nie rozumiejac co sie dzieje i tylko ja poza graczami stram sie podazac za gra ze zrozumieniem. Nie wiem kto wygral bo sie obudzilem, ale sen mi sie podobal:-)
Ostatnio zmienił(a) kaisuj dnia Pn lut 16, 2004 3:14 pm, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powróć na górę |
|
|
aneta Nobi
Dołączył(a): grud 05, 2003 Wiadomości: 8 Skąd jesteś: warszawa
|
Nadesłano: Pn lut 16, 2004 3:04 pm Temat wiadomości: |
|
ktoś mi kiedyś powiedział, że gram zbyt pasywnie i powinnam bardziej atakować przeciwnika, grać bardziej agresywnie. tej samej nocy śniło mi sie, że zaatakowało mnie dwóch zbirów. po dziesięciu minutach walki leżeli na chodniku zalani krwią. ja oczywiście wyszłam z potyczki bez szwanku . teraz gram agrasywniej, co nie zawsze wychodzi mi na dobre.
a tak w ogóle, często śnią mi się sytuacje z oglądanych albo rozegranych partii, ale to chyba raczej typowe dla neofity.
|
|
Powróć na górę |
|
|
janek Honte
Dołączył(a): kwiet 25, 2003 Wiadomości: 37 Skąd jesteś: Wodzisław Śląski
|
Nadesłano: Pn lut 16, 2004 3:15 pm Temat wiadomości: |
|
A mówiłem Oli, że na tej dziwnej imprezie, która nam się śniła, był ktoś grający !
Quote:: |
Jan gra czarnymi. W pierwszej chwili czuje rozczarowanie, ze to nie ja gram, |
Siedziałeś z lewej strony Oli, trochę z tyłu - prawda ?
Kai, trzeba było się przedstawić! Znamy się przecież z KGS :). Na pewno byśmy zagrali :).
W każdym razie - życzę Ci wielu czarno-białych snów :), na pewno się w którymś spotkamy i na pewno wtedy zagramy razem :).
W realu - mam nadzieję - też
|
|
Powróć na górę |
|
|
janek Honte
Dołączył(a): kwiet 25, 2003 Wiadomości: 37 Skąd jesteś: Wodzisław Śląski
|
Nadesłano: Śr lut 18, 2004 11:15 am Temat wiadomości: |
|
Seppun = pocałunek
w języku japońskim, tak przynajmniej podają słowniki, naprawdę zaś to coś zupełnie innego.
Opowiem dziś trzy króciutkie historyjki, związane z japońskim całowaniem i - dość luźno - z Go.
W 1998 r. zaprosiłem do Polski pana Yasuda Yasutoshi, 9p, aby zaprezentował w kilku szkołach swoją metodę popularyzacji Go. Ponieważ goście przyjechali do nas w sobotę, wykorzystaliśmy niedzielę na zorganizowanie imprezy w jednym z naszych ulubionych miejsc - góralskiej "Drewutni" w Wiśle-Czarnem. Graliśmy w Go, zajadaliśmy góralskie smakołyki, m. in. było pieczone w całości prosię. Właściciel i jednocześnie gospodarz przyjęcia poinformował nas, że nikt nie będzie mógł zacząć zajadać prosiaka, dopóki najbardziej szacowni goście nie pocałują go w ryjek www.go.art.pl/osrodki/japounas.php . Nasi japońscy goście intensywnie się wzbraniali :). W końcu i pan CM i pani Shigeno Yuki, 2p pocałowali prosiaka :D. Jedynie Yasuda sensei wybronił się z tego obowiązku twierdząc, że seppun dla Japończyka to coś bardzo osobistego, intymnego...
Już w trakcie kolacji opowiedziałem mu, że w Polsce bardzo często całujemy osoby, które po prostu lubimy, na przykład na powitanie czy pożegnanie. Nie mógł się temu nadziwić. W odwecie za długie oczekiwanie na pieczyste, uknułem paskudną zemstę :D.
Następnego dnia, po skończonej kilkugodzinnej prezentacji w szkole, po miłym obiedzie, przy pożegnaniu, pani dyrektor - młoda i ładna - wycałowała Yasuda sensei w policzki :).
Yasuda pokraśniał i zaniemówił :). Długo nie mógł wykrztusić słowa. Pewnie przypadkiem polubili go również bardzo w krakowskiej Nowej Hucie, gdzie tym razem młodziutka i zgrabna pani instruktor z Domu Kutury go pocałowała :). Jakoś tak zdażyło się to jeszcze kilka razy, przy każdym żegnaniu się w Polsce :D.
Wrażenie musiało byś piorunujące, ponieważ później kilkakrotnie słyszałem, jak Yasuda Yasutoshi z przjęciem opowiadał o tym, w dodatku twierdząc, że woli Polskę od Holandii, bo w Polsce dziewczyny całują trzy razy, a w Holandii tylko dwa :D.
Dwa lata później razem z Olą byliśmy w Japonii. Yasuda sensei zaprosił nas na wspólne wizytowanie szkół i ośrodków, w których wprowadził swój program "Atari - Go". Między innymi odwiedziliśmy niewielką miejscowość Yuza, a w niej - gimnazjum.
Na każdym takim spotkaniu Yasuda sensei na początku przedstawiał nas i opowiadał trochę o Polsce. Tym razem opowiść ubarwił o dodatkowe szczegóły. O ile wiadomość, że pił w Polsce grzane piwo wzbudziła niedowierzanie, to informacja o całowaniu się w policzki na pożegnanie była autentyczną sensacją !! Szczególnie jeden chłopiec z najstarszej klasy głośno i buńczucznie to komentował. Nauczyciele - najwyrażniej zawstydzeni jego zachowaniem - tłumaczyli nam, że z nim są problemy, że nikogo i niczego się nie boi, że on taki po prostu jest.
Na zakończenie spotkania pan Yasuda zaproponował, aby pożegnać się "po Polsku" :), Lubos - san z którąś z nauczycielek, Ola - san - z przedstawicielem uczniów. I tym razem ten sam chłopiec grał pierwsze skrzypce w zamieszaniu, które wybuchło po tej propozycji.
Wywołany przez Yasudę i wypchnięty przez kolegów wyszedł bardzo zamaszyście na środek sali. Potem, znacznie już wolniej podszedł na kilka kroków do nas. Dalej już Yasuda sensei musiał go podprowadzić i ... nagle dosłownie zniknął nam z oczu !!
Gdy go odszukałem wzrokiem, klęczał na podłodze przed Olą. W bardzo formalnej japońskiej pozycji, z czołem przy ziemi, błagał Olę i nas o wybaczenie :D, prosił o pozwolenie mu na powrót do klasy bez seppun :D. Jednak litości nie było ;). Postawiliśmy go na nogi, a Ola pocałowała go w oba policzki :). Purpurowy na twarzy, z zamkniętymi oczyma na oślep wracał do swojej grupy, a koleżanki i koledzy z niedowierzaniem i podziwem patrzeli na niego ;).
Z nauczycielką aż takich problemów nie było. Wybrana przez koleżanki i wypchnięta przed ich szereg stała blada z zamkniętymi oczyma i kurczowo zaciśniętymi pięściami. Naprawdę było mi jej żal ;).
Kilka lat wcześniej byłem pierwszy raz w drodze do Japonii. Wieczorem, na pokładzie samolotu, rozluźniony po niezłej kolacji, popijając czerwone wino i słuchając dobrej muzyki, myślami wędrowałem już po Japonii. Nagle kątem oka zauważyłem, że ładniutka stewardesa, która kilka minut wcześniej podawała mi wino, uśmiechnięta pochyla się nade mną. Usłyszałem ciche "POCAŁUJ MNIE" !!
Z wrażenia zjechałem z fotela prawie na podłogę !! Cudem nie oblałem się winem, a zaniepokojona dziewczyna zaczęła mnie ratować :D. Gdy już bezpiecznie siedziałem z powrotem w fotelu, ponownie się uśmiechnęła i znowu spytała : daijobou ?
( daijobou wymawia się "daj dziobu", jak mi później powiedziano, dziewczyna mogla to powiedziec tez nieco inaczej : "dej dziouba", znaczy zaś "w porządku?"). Cóż, jestem Ślązakiem, pochodzę z okolic, gdzie wciąż jeszcze można usłyszeć "dej dziubka" od osoby, która chce cię pocałować :).
Nie byłem jedynym, któremu dokładnie ten lapsus się zdarzył. Kilka lat później, w czasie spotkania towarzyskiego w Tokio opowiedziałem tą historyjkę. Nieżyjący już niestety Hans Pietsch, 5p roześmiał się i powiedział, że on miał prawie dokładnie taką samą szokującą przygodę zaraz po przybyciu do Japonii !! Nic dziwnego - jego mama pochodziła z Czech i czeska odmiana gwary śląskiej była jego pierwszym językiem.
Inna rzecz, że niedowierzające protesty po słowach "kiss me" - które jakoby usłyszałem od japońskiej stewardesy - spowodowały przy stole ogromne rozbawienie i zamieszanie. Zamieszanie spowodowało, ze trąciłem łokciem szklankę piwa, ta - wylała się na nową garsonkę pani Umezawa Yukarii, ona zaś ... hmmm, ale to już zupełnie inna historia, nie wiążąca się z seppun
|
|
Powróć na górę |
|
|
wojtek85 Kosumi
Dołączył(a): May 19, 2003 Wiadomości: 27 Skąd jesteś: Szczecin
|
|
Powróć na górę |
|
|
wojtekw Kosumi
Dołączył(a): sierp 27, 2003 Wiadomości: 20 Skąd jesteś: Bielsko-Biała
|
Nadesłano: Pn lut 22, 2004 1:25 am Temat wiadomości: |
|
Dwa lata temu, na kongresie w Chorwacji byłem świadkiem takiego oto zdarzenia, które ma szansę stać się anegdotą. Gdzieś w kącie sali zawodowiec S. Fuji, młody chłopak, gra partię szkoleniową (na handicapach) z jednym z Europejczyków - silne kyu. Gra weszła w chuban i zgodnie z moimi przewidywaniami czarny stracił już przewagę, którą dają handicapy. Swoją drogą ten Fuji, obecnie 5p, jest ostatnim zawodowcem z którym grałem. Graliśmy 3 lata temu na 3 handikapach i po tej partii "odechciało" mi się grania z zawodowcami. Strasznie był silny. Wracając do tej partii szkoleniowej... po paru kolejnych ruchach czarny jest zrezygnowany, już ma się poddawać, a do stolika podchodzi jeszcze młodszy zawodowiec (2p) i czarny prosi go o pomoc. Ten patrzy na plansze, ma skrzywioną minę, widać że ciężko jest coś wymyślić. Nagle oświecenie - wpadł mu do głowy pomysł. Mówi do Fuji: "Sempai ...a...i...e..u.....e...a..." (zrozumiałem tylko pierwsze słowo, sempai oznacza bardziej doświadczonego kolegę), odwraca planszę i zamienia pudełka z kamieniami. Szybko stało się jasne, że teraz ma się Fuji potrudzić i jako czarny uratować grę. Chyba nie muszę mówić jak się to skończyło? Czarny (czyli zawodowiec) wygrał.
|
|
Powróć na górę |
|
|
janek Honte
Dołączył(a): kwiet 25, 2003 Wiadomości: 37 Skąd jesteś: Wodzisław Śląski
|
Nadesłano: Cz lut 26, 2004 4:56 pm Temat wiadomości: |
|
Czy wiecie, co to jest "seiza" ?
Seiza to japoński sposób siedzenia, bardzo formalny. Japończycy siadają tak przy każdej uroczystej lub oficjalnej okazji. Siada się na podwiniętych nogach, kolana i palce stóp powinny być złączone, pięty rozchylone. Wygodne. Dla osoby nie przyzwyczajonej, wygodne tylko przez krótką chwilę :D.
Wg japońskich norm dobrego wychowania, osoba bardziej szacowna (a więc starsza, bardziej doświadczona, więcej umiejąca, honorowy gość itp) pierwsza siada. Jeżeli usiądzie w seiza, pozostali też tak powinni usiąść i siedzieć tak, aż ten pierwszy nie zmieni pozycji.
Oczywiście, osobom nie przyzwyczajonym nogi szybko drętwieją, potem zamieniają się prawie dosłownie w kawałki drewna ;). Nic nie stoi na przeszkodzie, aby poprosić wtedy o zmianę pozycji. Nic, poza obawą okazania własnej słabości ;). Wielkie samozaparcie jest niewskazane :D, pamiętacie może, jak zachował się Hikaru w trakcie testowej gry z nauczycielem insei'ów? Po tym jak mu zdrętwiały nogi ?
Cóż, miałem okazję widzieć coś podobnego w naturze, tym wdzięczniejszy był to widok, że nogami rozpaczliwie wierzgał bardzo spokojnie, dostojnie wręcz zachowujący się na co dzień zawodowy gracz Go :).
U mnie w domu bardzo często gramy na podłodze, siedząc znaczną część partii właśnie w seiza. Przy leżącym na podłodze gobanie to najwygodniejszy sposób siedzenia, do czasu, oczywiście :).
W 2000 r. po Mistrzostwach Świata Par Amatorów, wraz z CM i Olą zwiedzaliśmy Kyoto i Nara. W Nara naszym cicerone był stosunkowo młody zawodowy gracz Go, Sano sensei 7p. Wieczorem zaprosił nas do siebie do domu. Oczywiście, jakże by inaczej, na partyjkę Go.
Po ustawieniu gobanów, usiedliśmy. Sano sensei wybrał taki moment, aby usiąść tuż po nas. Wszyscy siedzieliśmy w seiza. Była to symultanka, Sano sensei grał jednocześnie z Olą i ze mna.
Po jakimś czasie, lekko zaniepokojony CM zwrócił mi delikatnie uwagę, że nie musimy siedzieć w pozycji formalnej. Nie zastanawiając się zbytnio - byłem bardzo zafrapowany walką w rogu, która właśnie się zaczęła - odpowiedziałem, że mi seiza nie przeszkadza, że tak jest wygodnie :).
www.go.art.pl/osrodki/00msp7.php
Gra potoczyła się wartko dalej. Sano sensei, przez pewien czas w chubanie wyraźnie był czymś zaniepokojony, wykonywał nagłe, niespodziewane ruchy całym ciałem, nerwowo to pochylał się, to znowu prostował. Po pewnym czasie sytuacja na planszy - mojej - wyklarowała się. Sano sensei się uspokoił i z kamienną twarzą próbował, dość bezskutecznie zresztą, jeszcze z powrotem skomplikować grę. Zanim weszliśmy w yose, poczułem, że nogi zaczynają mi drętwieć. Przypomniałem sobie, że mogę - jako gość - zmienić pozycję. Z pewną ulgą usiadłem po turecku. Trochę głupio mi było, bo sensei dalej był w seiza. Wkrótce potem Sano sensei poddał grę. Z Olą - wciąż wytrwale siedzącą w seiza - walka trwała jeszcze długo. Też skończyła się wygraną Oli. Przy analizie gry, Ola w końcu się poddała i też usiadła inaczej. Jedynie Sano sensei wytrwał do końca w pozycji formalnej.
Sano sensei trochę był zdumiony naszą łatwą wygraną. Spytał się, czy już graliśmy wcześniej z graczami pro na takim handikapie. Na naszą odpowiedź, że tak, że raczej z podobnymi wynikami przewrócił się prosto z seiza na plecy. Ku naszemu zdumieniu bardzo malowniczo potrząsając nogami i wiercąc sie na wszystkie strony, wołał z ulgą : "a już myślałem, że to ja z wami grałem tak niedobrze"!
Dopiero w samochodzie w drodze powrotnej do Kyoto rozbawiony CM wyjaśnił nam, że to właśnie my zmusiliśmy Sano sensei do długotrwałej seiza. Jak on się czuł po 2 godzinach takiej pozycji? - każy może sprawdzić, wystarczy, jak posiedzi tak 30 minut
|
|
Powróć na górę |
|
|
kaisuj Hazama tobi
Dołączył(a): sierp 28, 2003 Wiadomości: 282 Skąd jesteś: Lublin
|
Nadesłano: Cz lut 26, 2004 6:37 pm Temat wiadomości: |
|
Musze sie przyznac, ze po obejrzeniu Hikaru probowale takiego siedzenia, ale moje sciegna sa bardzo nierozciagneite i nie moge wytrzymac w takiej pozycji nawet 5 minut. Po przeczytaniu tego artukulu postanowilem jednak zaczac cwiczenia i bede probowal grac w takiej pozycji.
|
|
Powróć na górę |
|
|
slawek Honte
Dołączył(a): kwiet 08, 2003 Wiadomości: 44 Skąd jesteś: Bielsko Biala
|
Nadesłano: Sb lut 28, 2004 10:07 pm Temat wiadomości: |
|
A ja mam taką opowieśc...
Lata temu na IGS (dawno skoro się tam jeszcze pojawiałem ) przydażyła się taka historia:
W pewnej chwili ktoś 5d* (ci co nie pamiętają dawnego rankingu IGS : to był w zasadzie top tego co można było zorbić) rzucił, że zagra z każdym.
Nie zdążyłem. Szybszy był niejaki 'dede' - obecnie rektor akademii wtedy skromne 10 kyu pro wedle słów włąsnych.
Zaczęli grać. I jak tak grali (na 9 handi czyli w zasadzie dede bez szans) to tak mi sie zaczynało wydawać ze dede... chyba wygra. Biały kształty budował, jakoś tak przejrzysicie było i jasno ze czarne prowadzą. Jakoś tak sie później porobiło, że czarne przegrały :).
Z 0,5 moku.
Przebiegło mi przez głowę ze ten 5d to kupę szczęścia miał.
Następna gre merci grał z jakims 2k czy coś koło tego.
Zdjął go dosłownie z planszy.
Pojawiło sie w mojej głowie pytanie: Czy aby dede nie MIAŁ przegrać z 0,5 moku?
Sławek
|
|
Powróć na górę |
|
|
janek Honte
Dołączył(a): kwiet 25, 2003 Wiadomości: 37 Skąd jesteś: Wodzisław Śląski
|
Nadesłano: Wt marca 02, 2004 8:55 am Temat wiadomości: |
|
Jeszcze nie dawno temu o tytule Mistrza Polski Go decydował mecz do trzech wygranych, rozgrywany pomiędzy pierwszym i drugim zawodnikiem Ligi Mistrzostw Polski, przy czym zwycięzca Ligi miał już na starcie 1 punkt.
W 1996 r. mecz taki odbył się w Wodzisławiu, pomiędzy Leszkiem Sołdanem, 6 dan, a Januszem Chłodkiem, 4 dan. Ponieważ teoretycznie mogły to być nawet 4 partie, pierwsza zaplanowana została na piątek wieczór, dwie następne na sobotę, a hipotetyczna ostatnia w niedzielę, równolegle do turnieju o Puchar Śląska.
JCh grał wtedy świetne Go. Wizjonerskie, z dużym rozmachem. Jednak wciąż dużo mu brakowało do LS i dla wszystkich było z góry oczywiste, jak musi się skończyć ich konfrontacja.
LS przyjechł trochę przeziębiony, ale nie przeszkodziło mu to bezproblemowo wygrać pierwszej partii. Wyglądało na to, że zaplanowany na 3 dni mecz skończy się już w sobotę przed południem. W piątek wieczorem długo rozmawiałem z JCh. Postanowiliśmy, że nie będzie walczył na desce z LS, nie będzie na siłę próbował wygrać. Będzie starał się grać po prostu dobre Go. Takie, które potem zawsze będzie mógł z dumą pokazywać innym.
Ku olbrzymiemu zdumieniu kibiców, JCh wygrał obie sobotnie partie !
W niedzielę zaczęliśmy grać nasz turniej, a dwie godziny później w sąsiedniej salce rozpocząła się ostatnia, decydująca partia meczu mistrzowskiego. Obaj przeciwnicy bardzo ostrożnie rozpoczęli decydującą grę. Grali powoli, bardzo uważnie.
Zaczęła się następna runda turnieju. Nagle ktoś zauważył, że wyraźnie podenerwowany LS odszedł od planszy i wyraźnie próbuje się uspokoić spacerując po holu. Podeszliśmy ocenić sytuację; była bardzo dobra dla JCh. Szybko oszacowałem pozycję. JCh nieznacznie, ale wyraźnie prowadził. W dodatku jedna z dużych grup LS była nie do końca żywa i wydawało się, że bardzo trudno będzie ją mu obronić. Ponownie przeanalizowałem sytuację. Doszedłem do wniosku, że JCh nie musi tej grupy atakować. Jeśli zacznie grać yose, powinien wygrać, zaś zaatakowanie słabej grupy jest niebezpieczne dla niego, prowadzi do trudnej, o nieprzewidywalnym wyniku walki.
Po długim namyśle JCh zagrał ruch atakujący! Godzinę później gra skończyła się wygraną LS.
Po partii JCh powiedział : w tym właśnie momencie uwierzyłem, żę mogę wygrać tą grę i cały mecz. Niepotrzebnie zaatakowałem, choć wydawało się, że mogę i powinienem to zrobić. Dokładna analiza potwierdziła, że rzeczywiście atak był najsilniejszym zagraniem. Prowadził jednak do bardzo skomplikowanej rozgrywki, gdzie na każdym kroku czekało wiele pułapek prowadzących do jego porażki. Spokojne yose dawało zaś mało efektowną, ale pewną wygraną.
Historia za bardzo dydaktycznie opowiedziana? Można to zrobić inaczej, tak jak to już kiedyś przy innej okazji opowiedziałem :).
Żartobliwa historyjka.
(wszelkie podobienstwa do osób, miejsc i zdażeń są świadomie zamierzone i celowe)
Kilka lat temu w Pewnym Mieście rozgrywany byl Finał. O tytuł Mistrza Polski Go. Do trzech wygranych.
Grali stosunkowo młody wówczas Zdecydowany Faworyt i mlodszy, obiecujacy, ale z definicji stojacy na straconej pozycji, zawodnik.
Impreza musiała się odbyć : sponsorzy, plakaty na mieście, kamery, reporterzy, a nawet zamówieni klakierzy.
Zdecydowany Faworyt byl trochę niedysponowany. Fakt. Grypa, stany gorączkowe. Jednym slowem : PECH.
Z poczucia OBOWIĄZKU, z braku INNEJ MOŻLIWOŚCI i moze trochę ze sporej pewności siebie Zdecydowany Faworyt przyjechał na mecz. Tym bardziej pewny siebie, że miał już z góry 1 punkt w zapasie.
Po 3 rozegranych partiach niespodziewanie zrobiło sie 2 : 2 !!!! Młody Obiecujący wygrałl 2 gry z rzędu !!!
Ciepłota ciała Zdecydowanego Faworyta podskoczyła o kolejne kilka stopni. W nie dogrzanym Domu Kultury, miejscu rozgrywania meczu, zrobilo sie ciepło jak w piekarni, w panice kontrolowano stan gasnic p. poż. Kilku kibicow z objawami przedzawałowymi odwiozło działajace jeszcze wówczas w miaręsprawnie pogotowie.
Zmobilizowaną Policję, Straż Pożarną i Miejską rozstawiono w strategicznych punktach w pobliżu Domu Kultury.
Po ok. 1 godzinie gry decydującej partii uwagę osób, rozgrywajacych w sąsiednim pomieszczeniu turniej towarzyszący, zwrócił biegający po holu Domu Kultury Zdecydowany Faworyt. Roznegliżowany (wysoka ciepłota ciała), rwący bujne wówczas jeszcze owłosienie z głowy. Jego błędny wzrok, przerażony wyraz twarzy i rozpacz bijąca z każdego gestu, budziły litość w najbardziej nawet zatwardziałych kibicach Młodego Obiecujacego.
Horda łaknących krwi kibiców rzuciła się do sali GRY, tratując po drodze co mniejszych i słabszych.
SENSACJA wisiała w powietrzu i wiele wskazywało na to, że mogła stać się FAKTEM.
Na szczęście dla Sprawiedliwości Dziejowej Młody Obicujący dał się sprowokować do nieprzewidywalnej bijatyki i SZCZĘSCIE, albo sprawiedliwość, było po stronie lepszego w omłotach Zdecydowanego Faworyta.
W świat poszła wiadomość o wyniku finału, ponownie potwierdzajaca powszechnie znany fakt o wyższości MECZU nad jakimikolwiek innymi formami rozgrywek.
W Pewnym Mieście jedynie wskutek podstępnych zabiegów pewnego Zasłużonego Działacza nie zakazano po wsze czasy grywać w Go.
Dom Kultury po wielu latach starań dostał wreszcie nowe, sprawdzone i działające gaśnice p. poż.
Pewien lekarz po dodatkowym dyżurze w przepełnionym szpitalu spóźnił sie na własny ślub.... ale to już nie jest o Go.
|
|
Powróć na górę |
|
|
yosz Tesuji
Dołączył(a): kwiet 30, 2003 Wiadomości: 186 Skąd jesteś: Suwałki, Olsztyn, Warszawa
|
Nadesłano: Wt marca 02, 2004 11:27 am Temat wiadomości: |
|
Historia, ktorą jak najbardziej trzeba wziąć do serca Gdybym przeczytał to przed sobotą może bym dwa razy zastanowił się na pierwszym meczu turnieju o Bursztynowy Kamień. Grałem z Pokolordem - oboje startowaliśmy z 12k, gra równa. Ja dostałem czarne. Fuseki zagraliśmy jak na nasze umiejętności prawie idealnie - było równiutko. Aż do pewnego momentu - moja lewa banda zaczęła się niebezpiecznie dla Pokolorda rozrastać. Postanowił zaatakować. Długo myślałem nad kontrą, ciągle powtarzając sobie - "Nie muszę zabijać tej grupy, wezmę górę i dolny róg z kawałkiem boku". Tak też robiłem, prowadziłem. Polko próbował zmniejszyć moje moyo na dole - ruch kótry zignorowałem na jakiś czas, pogonienie grupy na górze było ważniejsze. To był mój błąd, jego grupa była nie do końca żywa. Uciekając próbował rozdzielić moją grupę na górze i zabić jej część. Wzmocniłem ale z wielkim postanowieniem "Zginiesz ;)" Przestałem myśleć o tym żeby grać spokojnie a ze wstydem przyznaję, że myślałem że to ja pierwszy z klubu skończę pierwszą grę z wygraną (reszta klubu nie licząc Lain była trochę "zmęczona" i ledwo wstała rano. Zaraz pewnie odezwie sie Yebi, że razem z Blackym obudziliśmy go przed 9 (turniej miał się rozpocząć o 10) a on tak nigdy nie wstaje. I tak wyjechaliśmy o 9:30 ) Jak się łatwo można domyślić mój przeciwnik rozdzielił mnie w paru następnych ruchach, bo zamiast dać mu przeżyć za marne 5 punktów grupą 30 kamieni i wziąć 20 punktów na górze, ja postanowiłem zabić. Zabił mi polówkę grupy na górze. Po przeliczeniu wyniku stwierdziłem że jestem do tyłu około 15 moku. W zasadzie zostało tylko centrum, w którym żaden z nas nie miałby za dużo - poddałem.
Historia może nie tak pasjonująca jak partia o Mistrzostwo Polski, ale z pewnością dała mi potężną nauczkę, której długo nie zapomnę
_________________
|
|
Powróć na górę |
|
|
Polkolordek Keima
Dołączył(a): May 09, 2003 Wiadomości: 95 Skąd jesteś: Gdansk
|
Nadesłano: Wt marca 02, 2004 4:47 pm Temat wiadomości: |
|
Hmmm chyba bylem bohaterem powyzszej historii rzeczywiscie bylo tak ja napisal yoshua. Obawiajac sie zbyt duzego terenu jaki zaczal tworzyc zaatakowalem niezbyt przemyslanie. Yoshua systematycznie sie umacnial likwidujac przy tym szanse na moje oczy. Pomyslalem sobie ze juz wtopilem, ale cos mnie tknelo na maly kontratak i ku mojej radosci, zabilem teoretycznie zywa grupe yoshuy.Reszte juz znacie.:)
|
|
Powróć na górę |
|
|
janek Honte
Dołączył(a): kwiet 25, 2003 Wiadomości: 37 Skąd jesteś: Wodzisław Śląski
|
Nadesłano: Śr list 17, 2004 11:48 pm Temat wiadomości: |
|
Krwawa ofiara
Rok temu z okładem finał Mistrzostw Polski Go rozgrywany był w Szklarach Dolnych, niewielkiej miejscowości na Dolnym Śląsku. Jeden z uczestników, JJK, wracał wieczorem przez las do hotelu w niedalekim Chocianowie. Wracał zasępiony, ponury. Dwie przegrane z trzech partii, w teoretycznie łatwiejszej części turnieju Możliwość wygrania 7-mio rundowej Ligi i ponowne zdobycie tytułu Mistrza Polski wydawały się już tylko bardzo teoretyczne.
Niespodziewanie tuż przed maskę rozpędzonego samochodu wyskoczył olbrzymi, czarny cień Pisk hamulców .... ulga - samochód zwolnił na tyle, że czarne "coś" zdążyło przebiec na drugą stronę.
Nagle : łomot, huk i przerażliwy świński kwik... Ciężki samochód stanął w miejscu, jakby walnął w betonową ścianę
JJK drżącymi rękoma zablokował drzwi, zamknął okna. Wiadomo - poszkodowana świnia, szczególnie dzika, to nieobliczalne bydlę
Po chwili wycofał ostrożnie samochód, w świetle reflektorów obejżał drogę. Nigdzie nic nie leżało. Powoli i bardzo ostrożnie dojechał do hotelu.
Na miejscu okazało się, że samochód był nieuszkodzony, jedynie tablica rejestracyjna "GODAN" zniknęła :(.
W nocy JJK długo nie mógł zasnąć. Potem do rana gonił po dolnośląskich lasach wielkiego odyńca ze sterczącą zawadiacko tablicą rejestracyjną "GODAN" wbitą jednym rogiem w dziczą szynkę .
Rano wstał jednak w dobrym nastroju.
- No tak - pomyślał - do tej pory szło źle, ale krwawa ofiara z dzika została złożona ;), teraz wszystko musi sie zmienić.
Jdąc rano do Szklar zatrzymał się w miejscu wypadku. Szybko zauważył słady krwi, prowadzące w las. Idąc za nimi po około 100 metrach znalazł swoją tablicę, z zakrwawionym narożnikiem, z kłakami dziczej szczeciny.
Dalej - no cóż - wygrał wszystko, co było do wygrania. Główni przeciwnicy byli uprzejmi nie wykorzystać swoich szans...
Krwawa ofiara z dzika poskutkowała - JJK został Mistrzem Polski Go
|
|
Powróć na górę |
|
|
Piotrek Sente
Dołączył(a): kwiet 14, 2003 Wiadomości: 49 Skąd jesteś: Chocianów
|
Nadesłano: Sb list 20, 2004 5:43 pm Temat wiadomości: |
|
Dawno dawno temu (czyli tydzien temu) w miejscu gdzie odbywala sie bardzo wazna impreza zdarzyla sie bardzo ciekawa historyjka
Otoz pewnego, spokojnego dnia, pewien uczestnik turnieju towarzyszacego zaczal ukladac sobie partie Shusaku. Podszedl do niego silny danowiec dajacy platne lekcje przez internet i zaczal komentowac partie
Ukladajacy mial swietny ubaw gdy ukladajac slyszal komentarze typu "Tu ? naprawde czarny tu zagral ? przeciez odrazu widac ze to jest slaby ruch", "Bialy napewno sie pomylil grajac tutaj"
Silny danowiec dalej mysli ze tamta patia byla miedzy graczami okolo 8k Mysle ze nastepnym razem bedzie sie pytal kto gra zanim zacznie komentowac
Ale w sumie to musi byc naprawde bardzo silny skoro znajdywal bledy w parti Shusaku :D
|
|
Powróć na górę |
|
|
|
|
Nie możesz rozpoczynać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich wiadomości Nie możesz usuwać swoich wiadomości Nie możesz głosować w ankietach Na tym forum nie możesz załączać plików Z tego forum możesz pobierać pliki
|
|